Choroby pojawiają się tam, gdzie organizm napotyka przeszkody w przepływie energii. Potrzebuje naszej pomocy, aby je usunąć.

Źle się czuję z powodu problemu czy mam problem z powodu złego samopoczucia?

Odpowiedź na to pozornie niewinne pytanie zdeterminowała, że zamiast utknąć w walce ze skutkami, które - usuwane bezrefleksyjnie - "odrastają" niczym głowy Hydry, dotarłam do źródła i zlikwidowałam przyczynę u jej "korzenia", a problem zniknął trwale jako konsekwencja tego działania.

 

 

 

 

 

Błąd w myśleniu mający potężne konsekwencje we wszystkich dziedzinach życia

Przez wiele lat żyłam kiepsko się czując i nie zdając sobie z tego sprawy. Uważając, że to normalne życie i że każdy takie ma. Że jest ciężko i pod górkę. Po prostu tak już jest. Pojawiające się często problemy różnego typu to oczywistość. Witane za każdym razem niechętnie, ale jako coś nieuchronnego - po prostu integralna część życia.  Dolegliwości i choroby, to nic innego jak przyjmowane do wiadomości na zasadzie - "no tak, jeszcze i to" kolejne zrządzenia losu, z których musi się składać ludzkie, zwłaszcza dorosłe, życie.

 

Do głowy mi nie przyszło nigdy wcześniej, że istnieje jakiś "bazowy stan" zdrowia i samopoczucia, w stosunku do którego jestem grubo poniżej i że "to nie jest ok". Jeszcze dalej byłam od zdania sobie sprawy, że mój stan zdrowia i samopoczucia - zdobyty we wczesnym dzieciństwie, to swoista "matryca", którą wykonuję "odbitki" we wszystkich dziedzinach mojego życia, których się tknę. Nie wiedziałam wtedy, że moje życie jest niczym tkanina na krośnie, przyozdabiana wzorami i kolorami mojego własnego "ja", którego samopoczucie jest integralną częścią. Jeśli prezentuje się szaroburo i ponuro, to takie za sobą pozostawiam też odbitki wszędzie w moim życiu. Tyle, że ja żyłam w przekonaniu, że moje życie tak wygląda, bo "taki mam wrodzony zestaw kolorów i wzorów", a nie, że z takiego nauczyłam się jedynie korzystać, w przekonaniu, że gorsze gatunki, do których ja należę, tylko taki zestaw mają do dyspozycji. Myślałam po prostu, że "tak już jest" i "trzeba" się z tym jakoś godzić i żyć, choć nie ukrywam, że miałam z tym godzeniem się spory problem.

 

Nie wiedziałam, że mam "szufladę" z kolorowymi farbami...

Widziałam często "tkaniny" innych ludzi, które były bajecznie wzorzyste i kolorowe i myślałam wtedy, że tak po prostu wygląda życie ludzi z innych sfer majątkowych, mających szczęście, mądrzejszych, piękniejszych czy pod jakimkolwiek względem "lepszych" i "uprzywilejowanych", których jedynie mogę podziwiać z daleka jako celebrytów czy jakkolwiek niedostępne dla mnie - zwykłej, przeciętnej śmiertelniczki - grono.

 

Nauczyłam się, że istnieje grupa "gwiazd" i bardzo od nich oddalona pod każdym względem grupa "zwykłych ludzi", do których - przekonałam się o tym wielokrotnie - należę i ja.

 

Uwierzyłam na słowo, że potrzeba się urodzić w specjalnym i niezwykłym otoczeniu, aby mieć specjalne i niezwykłe życie. Nawet przez chwilę w tej sytuacji nie miała mi okazji zaświtać w głowie myśl, że kierunek może być na przykład zupełnie odwrotny. A może i świtała, ale moja percepcja nie była w stanie jej w ogóle wówczas wychwycić.

 

Dość, że nabrałam silnego przekonania, że jedni rodzą się z zestawem kolorowych farb i bajecznych deseni, którymi ozdabiają swoje życie, a inni - niczym mrówki-robotnice - są szarzy, przeznaczeni do mrówczej roboty, a ich życie jako "naturalna" konsekwencja takiego życiowego przydziału - jest szare i w kratkę. Nie było to specjalnie przyjemne odkrycie, ale z braku kogokolwiek w otoczeniu, kto by zasugerował mi, że może być inaczej, tkwiłam w tym przekonaniu przez wiele lat, tkając to swoje szarobure życie i wegetując, nie czerpiąc przy tym z niego żadnej wielkiej radości.

 

Jakież było któregoś dnia moje zdziwienie, gdy okazało się, że mam na wyposażeniu szufladę pełną kolorowych farb i nieskończoną ilość fantazyjnych deseni, którymi mogę przyozdobić moją tkaninę życia. I ona wcale nie musi być szara i bez wyrazu. To, że do tej pory taka była nie wynikało z tego, że "mój model", czyli ja, z założenia nie posiada takich możliwości "na wyposażeniu", lecz z czystej niewiedzy, że posiada je każdy jeden człowieczy "model", a kryteria dzielące "modele" na lepiej i gorzej urodzone, z większymi lub mniejszymi zasobami, to czysta fikcja i nieprawda.

 

Aby to jednak zauważyć, potrzebowałam zupełnie opaść z sił, z których wyssało mnie życie moim bylejakim życiem, przypominając sobie jednocześnie, że od zawsze coś we mnie nie zgadzało się na nie i chciało innego - tego "przeznaczonego dla tych lepiej urodzonych", choć niby wiedziało, że nie jest dla mnie.

 

Pusty bak i co dalej?

Moja nigdy niezaspokojona ciekawość świata i jego zjawisk pozwoliła mi wówczas znaleźć odpowiedź na pytanie co powoduje, że człowiek tak bardzo się męczy w życiu i traci energię. Odkryłam na własnym przykładzie, iż jest to opór wewnętrzny, który jest pokonywany siłowo bez rozpoznania jego źródła - prawdziwej przyczyny.

 

Mój opór wynikał z życia "nie swoim" życiem - "prawdami", które ani nie były moje ani nie służyły mojemu dobru, a nawet przeciwnie - zabierały mi siły każdego dnia, kiedy w myśl wdrukowanych w mój umysł "trzeba", "muszę" i "powinnam", gwałciłam duszę i ciało, aby prowadzić życie "porządnego" - w myśl wpojonych mi zasad - człowieka.

 

Nie przyszło mi to jednak na myśl dopóki tliła się we mnie choć odrobina energii do poruszania się utartym traktem starych myślowych uwarunkowań. Siłowe pokonywanie własnego oporu wyssało jednak mój bak do zera tak, że "pojazd" - w postaci mojej osoby - się zatrzymał i nie mógł ruszyć dalej ani o centymetr.

 

Kiedy już nie ma nic do stracenia

Pusty bak energii do działania i pusta głowa pomysłów co dalej robić... I wszechogarniające uczucie, że mi już teraz wszystko jedno. Niech się dzieje co chce. Nic mnie to już nie obchodzi. Niech się zawali. Nie mam już siły tej i tak sypiącej się budowli podtrzymywać. Wszystko na nic. Chcę tylko zapaść w sen i nigdy się już więcej nie obudzić. Niech wszyscy dadzą mi święty spokój... Muszę wreszcie odpocząć. Nie chce mi się już o nic starać, bo im bardziej się staram, tym bardziej nic mi nie wychodzi. Już nic nie wiem, nic nie rozumiem. 

 

I kiedy wydawało się, że to już koniec - zaczęło się wyłaniać z tego pobojowiska wąskimi strużkami życie i jego nieśmiałe kolory, wzory i desenie. I okazało się, że ono do tego nie potrzebuje mojego działania, zabiegania, starań, gwałtów i przemocy na sobie samej. Że mogę sobie być taka zdechła i bez sił, a ono potrafi się wszystkim zająć. I na dodatek pięknie się prezentować. Zakwitnąć tam, gdzie zgliszcza i popiół. Błysnąć gratisową tęczą po wielkim deszczu i roziskrzyć brylantami rosy na źdźble trawy pomiędzy potłuczonymi płytami miejskiego chodnika. Zawsze w odświętnym stroju, nigdy nie zostawiające niczego na później.

 

Wow - co za ulga, którą wtedy poczułam. Tracąc wszystko - wszystko odzyskałam. To, czego istnienia nigdy w sobie nie znałam, ale jakimś jedenastym zmysłem zawsze podejrzewałam, że jest gdzieś tam głęboko we mnie ukryte, stąd też nigdy tak do końca ze swoją szarzyzną i bylejakością nie mogłam się pogodzić i cierpiałam katusze, wegetując pomiędzy życiem i śmiercią, ale nigdy ani w jednym ani w drugim tak do końca się nie odnajdując.

 

To w końcu jajko było pierwsze czy kura?

Nigdy już od tamtej pory nie dałam sobie wmówić, że szare życie bierze się z tego, że się miało pecha i nie urodziło pod "szczęśliwą gwiazdą". Zrozumiałam, że moje życie jest odbitką tego, kim jestem i potrafi być bajecznie kolorowe nawet wtedy, kiedy ledwie się tlą we mnie siły do tego życia - pod warunkiem jednak, że wreszcie przestaję o cokolwiek walczyć i się starać wbrew sobie. Full kolor to stan naturalny, a szaroburość - niefortunnie wyuczony w osiąganiu cudzych pseudo-celów.

 

Jeśli dobrze się czuję - to żyję bez wysiłku i nie generuję problemów, a jeśli one czasem sie pojawiają, to nie są problemami, lecz zadaniami do rozwiązania, które przynoszą w efekcie radość i poczucie spełnienia i satysfakcji.

 

Jeśli źle się czuję i jestem codziennie na wojnie, tocząc batalie o wszystko, a nie wiem, że moim naturalnym stanem jest spokój, zdrowie i radość, to w tej niesłodkiej niewiedzy pożeram zachłannie paliwo z własnego baku sił i energii na pchanie lub wleczenie na siłę własnych udręczonych "zwłok".

 

I po co to robię? Po to, aby uzyskać wątpliwej jakości "nagrodę" od wbitego w umysł "głosu" - poklepanie po łopatkach i pochwałę za bycie "porządnym" człowiekiem, który musi każdego dnia godzić się z tym, że "urodził się" do ciężkiej mrówczej pracy i tkanina jego życia wygląda jak robotniczy kombinezon.

 

Wiedza i świadomość to pierwszy krok do zmian. Nie musi tak być. Każdy rodzi się do życia z pełnym spektrum kolorów i deseni. Kwestia czy - jeśli zagubił się i zszarzał gdzieś po drodze - uda mu się do nich dotrzeć i z rozmachem zrobić z nich właściwy użytek zanim zgaśnie w nim ostatni ogarek życia.

Powrót na górę strony

12 lipca 2021

Lista artykułów

Lista kategorii tematycznych

zapraszam na mój profil na Instagramie:
pytania, które - zmieniając świadomość - zmieniają życie

Uzdrawianie siłami natury

Agnieszka Pareto

SESJE INDYWIDUALNE

online

KLIKNIJ po więcej informacji

KONTAKT

kontakt@agnieszkapareto.com