Starość to nie nieuchronność. Wiek to nieuchronność, a ten nie niesie z sobą negatywu, chyba. Negatyw jest w naszym umyśle, a ten można zakwestionować

Nie mów mi co mam robić!

Jakiś czas temu, gdy sama miałam z tym problem, rozmyślałam o ogromnej władzy, jaką ma nade mną kilka wypowiedzianych przez kogoś słów. Niczym sznurki przymocowane do marionetki, wywoływały moją reakcję - złość dosłownie jak "na zamówienie". Bardzo mi się nie podobało, że działam jak czyjś niewolnik.  

 

 

 

 

 

 

Powinnam to, trzeba tamto, się robi tak a siak

Jak przysłowiowa płachta na byka działały na mnie od niepamiętnych czasów wypowiadane pod moim adresem przez niektóre osoby zdania zawierające bardzo uogólnione "powinności" czy obowiązki różnego typu lub krytykę, jeśli do takowych, zdaniem danej osoby, się nie stosowałam.

 

Przez wiele lat nawet nie zdawałam sobie sprawy, że tak mnie to irytowało. Kiedy już fakt, iż czuję złość w takich momentach zaczął do mnie docierać, upatrywałam jej źródła w tych osobach i w sposobie, w jaki się do mnie zwracały. Kiedy moja wściekłość na dźwięk tych słów sięgała zenitu, odruchowo włączała mi się reakcja pod adresem ich nadawcy - albo wykrzykiwałam, że ktoś ma przestać do mnie mówić "w ten sposób" albo milczałam, gdyż z jakichś powodów sytuacja mi na to nie pozwalała - i myślałam pod adresem osoby bardzo niepochlebnie w związku z tym co do mnie mówi, a co tak bardzo mi nie odpowiada.

 

Odkrycie własnej Ameryki

Działałam na tym "automatycznym pilocie" przez całkiem spory kęs czasu, jednocześnie mając poczucie, że coś mi w tym przeszkadza. Początkowo wiązałam to "przeszkadzanie" z faktem istnienia w moim życiu osób, "które mnie irytują", bo "wiedzą lepiej" jak powinnam żyć, w co wierzyć, jak wychowywać dzieci, co jeść, jak pracować, ile zarabiać, czy farbować włosy czy nie itepe. A przecież ja byłam dorosła i ja trzymałam stery mojego życia w moich rękach, nie życzyłam sobie zatem, aby ktoś w tak autorytatywny sposób dyktował mi jak powinnam żyć, argumentując to dodatkowo jakimiś zewnętrznymi nieokreślonymi źródłami tych powinności.

 

Moją pierwszą strategią było sugerowanie osobom, aby tak do mnie nie mówiły. Niektóre przestały, a niektóre nie. Zatem drugą strategią było, aby pozbyć się ich z mojego życia i/lub ich unikać. Wymagało to niejakiego wysiłku z mojej strony, ale problem generalnie uległ złagodzeniu.

 

Jakież było moje zdziwienie jednak, iż - wobec braku ataku z zewnątrz, zaczęło mnie po czasie względnego spokoju coś atakować tak jakby od wewnątrz i "mówić" mi "głosem" nie werbalnym, ale rodzajem wewnętrznego nacisku, że to czy tamto trzeba czy powinnam. Złość w jednej chwili rozgorzała na nowo. Jak za pociągnięciem jakiegoś niewidzialnego sznurka. Mimo, iż nikogo obok mnie nie było! Jak to! Jestem dorosła i nie będzie mi tu nikt za mnie decydować!

 

Złoszczę się, ale w sumie o co?

To mi dało do myślenia. Skoro jestem dorosła i nic nie muszę, to dlaczego aż tak mnie to złości? Co jest tej złości przyczyną? Już widzę, że nie osoba z zewnątrz, bo takowe z życia wyeliminowałam, czyli muszę to być ja sama, ale jak?!

 

Przeraziło mnie wtedy, że nie ma już kogo obwiniać za to, że zalewa mnie wściek. Przeraziło, bo poczułam dobitnie, że "wroga" mam na własnym terenie. 

 

O co ta cała złość zatem? Nie było innego wyjścia jak przeanalizować o co w tym wszystkim chodzi. Krok po kroku zaczęłam się zastanawiać. No dobrze, czyli coś mi mówi, że powinnam na przykład ufarbować włosy, bo w siwych wyglądam brzydko i staro. Dlaczego czuję złość? Przecież nie mam ochoty farbować włosów. Wolę swoje siwe. Sprawa "powinna" na tym się skończyć. To moje włosy, jestem dorosła, czuję się dobrze z tym kolorem, decyduję i już. Skąd ten podgryzający mnie robak?

 

Chwilę trwało zanim dotarło do mnie, iż gdzieś w głębi siebie wierzę, że siwe włosy są brzydkie i są oznaką starości. A starość jest zła. No i powinno się ją maskować, żeby móc wyglądać dobrze, czyli młodo. Zdziwiłam się, kiedy odebrałam takie myśli w sobie. Ale jednak tam były. Wydawało mi się, że nie mam z siwymi włosami żadnego problemu. A jednak... Moje czy nie moje te myśli były, ale jednak mój umysł je przchowywał. Kiedy "wypłynęły" na powierzchnię mojej świadomości i ukazały się, było mi z tym dziwnie - prawie jakbym miała schizofrenię - była we mnie opinia jakiejś kompletnie innej osoby mieszkającej w moim wnętrzu i myślącej według jakichś obcych mi wzorców. 

 

Nie mogłam jednak nijak zaprzeczyć, że to nie pochodziło z mojego własnego wnętrza. Byłam sama ze sobą. Wokół mnie nie było nikogo, kto by mi mówił co powinnam zrobić z moimi włosami. I to nie ktoś inny tylko ja sama wyrażałam opinię, że siwe włosy pokazują, że się jest starym, a starym być niedobrze, bo starzy są nikomu niepotrzebni, a nawet gorzej - są przeszkodą dla młodych. "Wow!" - pomyślałam, gdy fala zaskoczenia, przerażenia i... wstydu, że to ja sama tak myślę, nieco się rozrzedziła.

 

Złość minęła mi niemal w jednej chwili, gdy dotarło do mnie, że ten "nakaz" farbowania włosów pochodził ode mnie samej. Nakaz wyglądania młodo, gdyż wyglądanie na swój wiek, kiedy nie jest to wiek młody, nie jest dobre. Ponieważ świadomie wybrałam niefarbowanie, mój wewnętrzny "potępiacz" nie dawał mi się tym cieszyć i potrzebował, aby zauważyć jego i jego rację. Do tej pory nie wiedziałam, że żyję z nim pod jednym "dachem". I że on siedzi zamknięty w piwnicy i stamtąd pociąga za moje sznurki ...

 

Ani dobry ani zły krytyk, tylko... użyteczny

Gdy już nie czułam złości, mogłam na spokojnie przyjrzeć się własnemu "wykopalisku". W pierwszym odruchu chciałam temu zaprzeczyć, że ok, jestem już duża i nie potrzebuję rad, kiedy wiem, czego chcę.

 

Pomyślałam sobie też jednak, że może w tym głosie jest cień racji, który wynika ze złych doświadczeń, które z siwą głową mogą się kojarzyć w naszym społeczeństwie - z bezradnością, niedołęstwem, zależnością, byciem ciężarem dla innych i problemem, brakiem własnego życia i kultywowania zainteresowań, brakiem urody wynikającym z licznych chorób, bezkrytyczną religijnością, potępianiem innych, jęczeniem i narzekaniem na nowe czasy, ludzi, rząd i wszystko co tylko się da, ale bez próby zrobienia z tym czegokolwiek konstruktywnego - słowem: byciem ofiarą (lub katem, co zresztą na jedno wychodzi). Ofiarą wiary w to, że to starość czyni nas niedołężnymi, a nie niedołęstwo (ale psychiczne i emocjonalne) czyni nas starymi.

 

Uzmysłowiłam sobie przydatność tej krytyki we mnie, którą - ja taka przemądrzała - odrzucałam całkowicie i w swojej pysze nawet nie próbowałam słuchać argumentów "drugiej strony". Bo ja wiem lepiej. A myślałam wcześniej, że to ktoś wie lepiej i mi "wmawia". A to jedynie było moje "lustereczko".

 

Być jak dojrzały dorosły - przyjmować to co karmi i dziękować, odrzucać co nie i ... też dziękować, bo to nas stworzyło

Kiedy reagowałam jak dziecko - odrzucałam wszystko, gdyż przyjęcie czyjegoś odmiennego punktu widzenia traktowałam jako zaprzeczenie własnej wartości (a nie temu co myślę, co z moją wartością nie ma nic wspólnego) i przymus zastosowania się do czyichś sugestii. Tak pewnie musiałam mieć w moim dzieciństwie. Teraz - jako osoba w pełni dorosła, mogłam przyjąć krytykę własnej decyzji, wziąć z niej to co moje, podziękować, a resztę zostawić przy "nadawcy" i podziękować za wskazanie mi skojarzeń z błędami przeszłości, jakie moja decyzja nasuwa, a których powielenia mogę uniknąć - wiedząc o nich. I zrobić wtedy swoje weryfikując czy chcę tych siwych włosów czy nie, czy też może - jeśli chcę, to czy wybieram to, iż moje siwe włosy dorzucą sie do takiego społecznego z nimi skojarzenia, czy też wytworzę własne, zupełnie inne, aby siwe włosy zaczęły kojarzyć się zgoła z czym innym. W końcu - w dawnych czasach oznaczały one mądrość...

 

Mogłam zaczerpnąć z wdzięcznością z doświadczenia narodu i dodać własną cegiełkę - postanowienia, iż w moim przypadku będą oznaczać urodę (która bierze się z wnętrza i buduje zewnętrze), sprawność fizyczną i intelektualną, uśmiech, wyrozumiałość i akceptację, zaradność i odpowiedzialność za siebie pod każdym względem, bez obwiniania dzieci, rodziny czy rządu za to jak się czuję i jak wygląda moje życie, bez roszczeń i oczekiwań, a przy tym - akceptację tego kim jestem dzisiaj - z takim, a nie innym kolorem włosów i wyglądem. A co!

 

Branie z przeszłości i wdzięczność buduje siłę, branie tak czy owak i niewdzięczność, skazuje nas na nieszczęścia i choroby

Odkąd zrozumiałam, że moja złość brała się z przekonania, że muszę zastosować się do "zaleceń" bezkrytycznie i w stu procentach, bez uszanowania mojej woli lub, gdy zrobię "po swojemu", zatruje mnie poczucie winy, w moim świecie zapanował spokój. Krytykę oraz wypowiedzi zawierające "muszę", "powinnam" czy "trzeba" biorę pod lupę użyteczności i odsiewam co z niej jest dla mnie, a co nie. Uczuciom złości, gdyby się jeszcze pojawiły, też trzeba dać miejsce, aby się mogły "wytupać" i "wykrzyczeć", a potem - rozsądnie przyjrzeć się co z tego biorę i - aby nie pozostawiać energetycznego długu - za dobrą radę być wdzięczną, a czego nie - za to też być wdzięczną. Dlaczego? Bo mogłam dzieki temu poznać lepiej siebie i uświadomić sobie, czego już nie chcę w swoim życiu.

 

Nasz organizm też nie wszystko przyjmuje, co jemy czy pijemy. Czy jest w tym coś złego? Początkowo bierze wszystko i w trakcie przetrawiania treści część bierze dla siebie, odżywia się, regeneruje i buduje, a część - wydala. Nie wie z góry co mu się przyda, a co nie. Bierze początkowo całość, a nie tylko to, z czego skorzysta. Zresztą, tej całości potrzebuje do wyciągnięcia swojej esencji, a to co odrzuca, to efekty procesu jej osiągnięcia, a nie surowe pojedyńcze składniki, znane na początku.

 

Dopóki nie ma w tym dramatu, a jedynie naturalny proces przetwarzania "danych" - nie walczymy z naturą. Problem pojawia się jedynie wtedy, gdy z góry "wiemy" co jest dobre, a co złe i odrzucamy na bazie tylko części wiedzy, bez "przetrawienia informacji", ze strachu, bojąc się przyjąć i być zależnym?, kontrolowanym? - gdyż z tym najczęściej branie tego, co nam się nie podoba, kojarzy.

 

Skojarzenia i emocje biorą się z przeszłych doświadczeń. Nie musimy odrzucać wszystkiego i za każdym razem w wielkim znoju budować od zera. Przeszłość daje nam wielkie ułatwienie, ale aby z niej zaczerpnąć, potrzebujemy powiedzieć jej "dziękuję" za to, z czego mogę skorzystać i de facto korzystam. Nie da się nie korzystać z przeszłych doświadczeń. Jest to niemożliwe. I tak wyrastamy z pnia przeszłości i jesteśmy od niej zależni - niczym gałąź od całego drzewa. Fakt, że żyjemy dzięki komuś innemu, już jest korzystaniem z osiągnięć innych, czy tego chcemy czy nie. Jeśli nie oddamy szacunku przeszłości - w przeciwnym razie - nieświadomi tych praw - narażamy się na życiowe i zdrowotne kłopoty. Cóż - nieznajomość prawa nie zwalnia z odpowiedzialności... gałąź odcięta od drzewa usycha...

 

Nie mów mi, co mam robić? Wręcz przeciwnie! Mów i to jak najczęściej! Dzięki temu będę mieć okazję uczyć się i wzrastać. 

Powrót na górę strony

12 sierpnia 2021

Lista artykułów

Lista kategorii tematycznych

zapraszam na mój profil na Instagramie:
pytania, które - zmieniając świadomość - zmieniają życie

Uzdrawianie siłami natury

Agnieszka Pareto

SESJE INDYWIDUALNE

online

KLIKNIJ po więcej informacji

KONTAKT

kontakt@agnieszkapareto.com