Gorące wydarzenia będące efektem uderzania w podstawowe ludzkie prawa, niszczenia środowiska naturalnego i generalnie kryzys naszej cywilizacji uruchamiają w nas gniew, którego nie da się już dalej dusić, tłamsić i ignorować, aby nie zagroziło to niekontrolowanym wybuchem i/lub rewolucją.

Idę tam, gdzie mój ból

Przez wiele lat mojego życia unikałam bólu, bo nauczono mnie, że jest "zły" i trzeba go zwalczać. Brałam tabletki przeciwbólowe i żyłam jakby nigdy nic znieczulona, a powód tego bólu, działający z ukrycia - o istnieniu którego nie miałam pojęcia - doprowadzał w międzyczasie moje zdrowie i życie do ruiny.

 

 

 

 

 

 

 

Złoty medal w unikaniu dyskomfortu

Gdyby w przeszłości gdziekolwiek na naszym globie organizowano mistrzostwa w unikaniu jakiegokolwiek dyskomfortu, mam prawie pewność, że stanęłabym na najwyższym miejscu podium ze złotym medalem na szyi za wybitne osiągnięcia w tej dziedzinie. 

 

Złożyły się na to przynajmniej dwie okoliczności - po pierwsze sam fakt, że ból towarzyszył mi od bardzo wczesnego dzieciństwa w różnych jego formach - jako kolki nerkowe, bóle głowy, zębów, zatok, uszu, gardła oraz wielu innych miejsc ciała i przysparzał cierpień, a ja chciałam normalnie żyć i nie cierpieć. Po drugie - w takim modelu postępowania z bólem zostałam wychowana, że aby nie cierpieć, trzeba było cierpienie, czyli ból odciąć. Kiedy coś mnie bolało, prowadzono mnie do lekarza, a ten ordynował leki, pod których działaniem ból po jakimś czasie od podania ustawał. 

 

Bezwolna ofiara bólu

Ból w moim przypadku często wracał i nauczyłam się, iż to dlatego, że mam skłonności do różnych dolegliwości związanych z bólem odziedziczone po niektórych członkach rodziny, którzy też tak mieli. Podobnie jak w ich przypadku, w moim też nie było na to żadnej rady oprócz silnych środków przeciwbólowych czy antybiotyków. Nauczyłam się jako dziecko, że ból może przyjść i dopaść mnie w każdej chwili i będę cierpieć męki, nie mogąc nic na to poradzić. Zaczęłam żyć w strachu nawet pomiędzy okresami bólu, zwłaszcza, że na niektóre z jego rodzajów typowe środki przeciwbólowe nie działały. 

 

(Nie)przypadkowa eureka, która naprowadziła mnie na transformujący wniosek

Na przestrzeni wielu lat życia nauczyłam się funkcjonować z bólem jako jego nieodłączną częścią - czymś, co po prostu albo jest albo za jakiś nieokreślony, ale raczej niedługi czas przyjdzie z niewiadomej strony - jako migrena, kolka nerkowa, wściekły ból zęba, ucha, zapalenie korzonków, rwa kulszowa czy inny, bardziej jeszcze wymyślny rodzaj bólowych tortur. Przyzwyczaiłam się, że "tak już jest". Do głowy mi nawet nie przyszło kwestionować tę "oczywistość". Gdyby nie "przypadkowa" sytuacja, w której kiedyś się znalazłam i z której wyciągnęłam transformujące całe moje "obolałe" życie wnioski, po dziś dzień zapewne kurczyłabym się w bólowych spazmach albo żyła w lęku oczekując kolejnych.

 

Jakiś czas temu "dopadł" mnie nowy rodzaj dość silnego i przykrego bólu - ból pięty. Brzmi śmiesznie dość, choć mi do śmiechu nie było wcale. Zwykłe chodzenie stało się dla mnie torturą. Czułam jakby w piętę wbijał mi się przy każdym kroku bolesny cierń. Nie działały na mnie żadne środki przeciwbólowe. Pozostawało jedynie wykonanie tzw. "blokady" czy "zastrzyku z kortyzonu" przez lekarza ortopedę, na co byłam prawie zdecydowana, żeby tylko pozbyć się bólu, nie zastanawiając się głębiej nad niczym. Po kilku miesiącach męki było mi zresztą wszystko jedno.

 

I przyszedł TEN DZIEŃ, kiedy stałam długo na zatłoczonym przystanku tramwajowym, nie mając jak usiąść. Stałam na zdrowej nodze, która już nie dawała rady. Czułam sie okropnie. Nagle przyszła mi do głowy "straceńcza" myśl, żeby pełnym ciężarem stanąć na tej drugiej. Była to w tej sytuacji myśl niemal obłąkana, jednak poczułam, iż chcę to zrobić - dlaczego? nie miałam wówczas pojęcia.

 

Ból, który temu towarzyszył, był trudny do opisania, ale nie to jest tutaj istotne. Najważniejsze jest to, co stało się później. Ból z ostrego przeszedł do fazy tępej, pulsującej, a za kilka chwil zaczął się zamieniać w ciepło i jakby rodzaj promieniowania energetycznego, potem w lekkie, rozlewające się po całej łydce mrowienie i delikatne kłucie tysięcy drobnych igiełek. Bardzo to było przyjemne, muszę przyznać. I fascynujące zarazem. Ból jako taki się "rozpuścił". Stałam w pełni wyprostowana, opierając się na chorej nodze niemal całym ciężarem i - nic. Weszłam do tramwaju nie kulejąc, za jakiś czas z niego wysiadłam i szłam do domu niemal lewitując, krocząc obiema nogami jak zazwyczaj, tyle że wokól chorej czułam coś w rodzaju "energetycznego buta-kozaczka". W głębi duszy czułam euforię w związku z tym, co się wydarzyło.

 

Po dwóch - trzech dniach ból zniknął całkowicie i noga w pełni wydobrzała. Do dziś dnia ból pięty ani razu się nie pojawił.

 

Zasada, która zawsze działa

To odkrycie dokonało całkowitego przewrotu w moim "bolesnym" życiu. Wlało w moje serce nieznaną wcześniej nadzieję. Nie wiedziałam wówczas skąd mój ból się bierze - ten etap wiedzy przyszedł do mnie później - ale przynajmniej zyskałam świadomość, że nie jestem całkowicie bezwolną jego ofiarą i że poznałam sposób, w myśl którego ból "rozpuszcza się" samoistnie, a moja rola polega jedynie na tym, aby przed nim nie uciekać, lecz przeciwnie - odważnie wyjść mu naprzeciw.

 

Postawa kamikaze niepotrzebna

Przekonałam się z czasem, odkąd nowo poznaną wiedzę zaczęłam z powodzeniem stosować w innych swoich dolegliwościach bólowych, że do pełnego "rozpuszczenia" bólu nie potrzeba wcale wchodzić w niego w stu procentach. Ja to pierwszy raz zrobiłam niejako w akcie desperacji i pionierskiej ciekawości zarazem, ale powszechnie bym tego sposobu nie polecała, gdyż ten poziom bólu mógłby niejedną osobę straumatyzować i przynieść odwrotny do leczniczego skutek. Wystarczyło to zatem do dokonania odkrycia, ale aby tę zasadę mógł stosować każdy, potrzeba było sprawdzić czy działa tak samo "w małych dawkach".

 

Zaczęłam wówczas testować na sobie, przy jakimkolwiek dyskomforcie ciała, z różnymi nasileniami bólu, świadomą konfrontację polegającą na albo:

 

  1. zezwalaniu na falę bólu przy pewnym niewielkim znieczuleniu ze strony środków przeciwbólowych i przeczekiwaniu jej aż samoistnie zniknie - w pełnej relaksacji całego ciała i świadomym równomiernym oddechu - jeśli ból był odczuwalny sam z siebie - nawet, kiedy byłam nieruchomo, albo:
     
  2. znajdowaniu takiej pozycji ciała, w ktorej zaczynam czuć lekki tylko bolesny dyskomfort i zastygać w niej, relaksując się maksymalnie i oddychając głeboko aż do odczucia ciepła, mrowienia i "igiełek" - powtarzając tę fazę aż do "przejścia" przez całość obolałego miejsca lub - powracając do niego codziennie po trochu, nie forsując niczego i operując jedynie na niskim poziomie bólu.

 

Z czasem zaobserwowałam, że jeśli środków przeciwbólowych używam nie po to, aby ból odciąć całkowicie i z przysłowiową złamaną nogą iść na dyskotekę, bo nie czuję bólu, ale tylko po to, aby obniżyć próg cierpienia, aby pomogło mi to zrelaksować się i wejść w ból i odczucia ciała w pełni świadomie, jestem w stanie doprowadzić do "rozpuszczenia" ogniska bólowego w jakiejkolwiek części ciała i w ciągu kilku dni doprowadzić tym samym do jej wyleczenia. 

 

Strumień uwagi steruje strumieniem energii w ciele

"Wchodząc" świadomie w ból, inicjowałam proces kierowania w bolące miejsce czegoś na kształt większego strumienia energii, który dotąd omijał to miejsce w większości ze względu na istniejącą tam jakąś blokadę (niczym rzeka omija tamę, choć napiera na nią z całą siłą).

 

Wiedząc już wtedy, iż ból to sygnał ciała, że w określonym miejscu nie ma należytego krążenia i wytworzył się z tego powodu stan zapalny (gdyż wstrzymany został tam "dowóz" składników odżywczych z jednej strony, a "wywóz śmieci" z drugiej), zaczęłam go oceniać z całkowicie odmiennej perspektywy - nie jak przez większość życia jako coś "co przychodzi z zewnątrz", ale jako moją własną reakcję na coś "co jest wewnątrz mnie". Odkąd zyskałam tę świadomość, zrozumiałam raz na zawsze, iż unikanie go i dążenie za wszelką cenę do stłumienia i pozbycia się go, to jak odcięcie wyjącego alarmu, wzbudzonego ruchem grasującego po mieszkaniu złodzieja, gdyż jego dźwięk jest nieprzyjemny i przeszkadza w spaniu, ale bez zbadania i "ogarnięcia" sytuacji, która go wywołała.

 

Konfrontacja z bólem - skrzynią niespodziewanych skarbów

Od chwili, gdy zrozumiałam jaka jest istota bólu i co czyha za rogiem działań mających na celu jedynie bezrefleksyjne usuwanie go, gdyż dostarcza dyskomfortu, moje życie uległo całkowitej transformacji. To nie oznacza, iż ból zniknął z mojego życia z dnia na dzień - o, nie. Stało się jednak coś znacznie ważniejszego. Zrozumiałam, iż nie jestem ofiarą bólu, ale jego nieświadomym (współ)twórcą. Zatem - skoro coś stworzyłam, mam wpływ, aby moje "dzieło" po kawałku "rozmontować".

 

Co więcej - i to było dla mnie również epokowe odkrycie - uzyskanie poczucie sprawstwa wynikającego ze świadomego stosowania w praktyce konkretnej wiedzy o prawach, którym ból podlega jak każde inne zjawisko na świecie, pozwoliło mi na stopniowe wyeliminowanie bólu z mojego życia i przywrócenie zdrowia jako tego naturalnej konsekwencji. Ból przestał być moim demonem. Zajrzałam mu w twarz i zobaczyłam  w nim... samą siebie.

Powrót na górę strony

22 czerwca 2021

Lista artykułów

Lista kategorii tematycznych

zapraszam na mój profil na Instagramie:
pytania, które - zmieniając świadomość - zmieniają życie

Uzdrawianie siłami natury

Agnieszka Pareto

SESJE INDYWIDUALNE

online

KLIKNIJ po więcej informacji

KONTAKT

kontakt@agnieszkapareto.com