Gorące wydarzenia będące efektem uderzania w podstawowe ludzkie prawa, niszczenia środowiska naturalnego i generalnie kryzys naszej cywilizacji uruchamiają w nas gniew, którego nie da się już dalej dusić, tłamsić i ignorować, aby nie zagroziło to niekontrolowanym wybuchem i/lub rewolucją.

Czarny scenariusz moim przyjacielem

Stan emocjonalny, w którym przebywamy, kreuje sytuacje, które potwierdzają, że mamy rację (efekt: a nie mówiła(-e)m...). Nasz umysł jest w tym naprawdę dobry. Dlaczego więc nie "przyspieszyć" katastrofy i nie przeżyć jej w głowie już dziś, a przez resztę czasu poszukać sposobu jak się z niej wydostać?

 

 

 

Odkrycie własnego lęku - przełom w moim życiu

Zauważyłam kiedyś - to był chyba pierwszy raz, kiedy coś takiego przebiło się do mojej świadomości - iż czuję strach. Nie to, że go nigdy wcześniej nie czułam, ale po raz pierwszy dotarło do mojej ŚWIADOMOŚCI, że się boję - aż tak wyraźnie. W tej właśnie sekundzie, kiedy o tym myślę. Zauważyłam, że spinam mięśnie całego ciała, "wciskam" szyję w ramiona, a ramiona podnoszą mi się do góry, garbię się jakby w oczekiwaniu na cios w głowę, serce mi bije szybko, a oddech mam krótki i przyspieszony. Spojrzałam do lustra i zobaczyłam jak w jasny dzień rozszerzone są moje źrenice.

 

Pomyślałam wtedy, że "ach, no tak, to PRZEZ TO, że znów w tym miesiącu będzie tak mało pieniędzy na wszystko". Uznałam wtedy, iż to OCZYWISTE, że powodem jest brak pieniędzy. Uznałam też, że to oczywiste, że czuję lęk.

 

Tkanina życia utkana z lęku "jak to będzie"

Wiedziałam już, że go czuję i że jest "oczywisty". Ale tym razem było nieco inaczej - ZACZĘŁAM GO ZAUWAŻAĆ przy każdej czynności. Ubrałam się i umalowałam myśląc z lękiem jak to będzie, wyszłam do pracy i szłam  przez mój piękny park koło domu ledwie go widząc i myśląc z lękiem jak to będzie, stałam na przystanku tramwajowym wypatrując spóźniającego się już tramwaju, myśląc z lękiem jak to będzie, spędziłam w pracy kawał czasu, starając się jak najstaranniej wykonywać swoje obowiązki, ciągle w tle myśląc z lękiem jak to będzie, wracałam tramwajem do domu ledwie zauważając cokolwiek po drodze, gdyż nie mogłam odpędzić natrętnych myśli wypełnionych lękiem jak to będzie, zrobiłam zakupy niczym automat, rozmawiając machinalnie z ekspedientką - w tle myśląc z lękiem jak to będzie, wróciłam do domu, przygotowałam kolację, wykonując zgrabnie w sposób automatyczny czynności w kuchni - tyle lat to w końcu robiłam - nie ciesząc się widokiem kolorowych warzyw i ich świeżością - myśląc z lękiem jak to będzie, przywitałam się z moimi najdroższymi skarbami - moimi dziećmi, kiedy zeszły do kuchni zaciekawione co na kolację - i na ich widok poczułam ukłucie  lęku jak to będzie i czy będę miała za co zrobić nastepną kolację, zjedliśmy, rozmawialiśmy niby radośnie, ale czułam, że ja to robię myśląc z lękiem jak to będzie, poszłam spać myśląc z lękiem jak to będzie, "wiedząc", że obudzę się kolejnego dnia i wstanę z trudem myśląc z lękiem jak to będzie i pojadę do pracy wiedząc, że włożę znów tyle wysiłku, a kwota, która za ten trud wpłynie na moje konto na koniec miesiąca wiem do kiedy mi starczy i że to nie będzie blisko dnia następnej wypłaty i będę jak ta mucha w smole nie mając siły na nic, bo ciągle żyję myśląc z lękiem jak to będzie...

 

Lęk odziedziczony po przodkach

Kiedy patrzę na to dzisiejszym okiem, ta sytuacja wydaje mi się całkowicie absurdalna, choć była moją oczywistością przez tyle lat mojego życia. Martwiły się i żyły w lęku moja babcia - jedna i druga, moja mama, ciotki, dziadkowie, wujkowie i ojciec. Jedni pod wpływem tego lęku wpadali w apatię i byli nieobecni, drudzy - dostawali furii i wrzeszczeli przy byle okazji na wszystkich, bijąc czasami na oślep, siejąc postrach i panikę, inni - z uśmiechem na ustach zapewniali, że wszystko jest w porządku i ciągle jeszcze w dość młodym wieku umierali na wylew, zawał albo raka żołądka czy płuc "z powodu" nadmiernego palenia...

 

Mój osobisty model reakcji na lęk

Zauważyłam wtedy, że ja też "tak mam" i że "wypracowałam" swój model autorski życia w lęku - moją własną hybrydę - konglomerat wszystkich postaw lękowych, jakie miałam w genach. Starałam się być dla wszystkich dość sympatyczną i nie obarczać ich "moimi" problemami, w przekonaniu, że wynikają z ukrytej wady mojej osobowości (słabość i niekompetencja) i że nie ma co głośno sie do niej przyznawać. Trud i wysiłek miał skutecznie tą wadę "przypudrować". Kogo starałam się "oszukać"? Wtedy wydawało mi się, że WSZYSTKICH i byłam przekonana, że mi się to udawało.

 

Dziś wiem jednak, iż wszyscy ludzie są bardzo inteligentni energetycznie i nawet jeśli nie wiedzą, że oszukuję - czują to i tak. W gruncie rzeczy nic się przed nikim nie da schować. To co ukryte - działa tak samo - tyle, że z ukrycia, a ludzie mają wbudowane detektory "nieprawdy".

 

Ochota na małe "podrążenie" tematu

To pierwsze uświadomienie sobie własnego lęku to był czas, kiedy coś zaczęło mnie wewnątrz zatrzymywać i zadawać nieme pytania. Zauważyłam, że ciągle się boję tych sytuacji z pieniędzmi i że to mnie strasznie dużo kosztuje. Nie wiedziałam dlaczego, ale wiedziałam, że tak jest. I pierwszy raz poczułam bunt. Miałam dość. Postanowiłam przyjrzeć się o co chodzi z tym lękiem. Zaczęło mnie coraz bardziej ciekawić co też kryje się "w tej ciemnej szafie". I chociaż bałam się okropnie i ręce mi się pociły ze strachu, ciekawość przeważyła. 

 

A co jeśli...?

To był bardzo dobry stan - lęk, ale już nie wprawiający w apatię albo zwijający ciało w przerażoną kulę, ale ostrożnie badający jakiś nowy, nieznany teren. Jak ślimak ze skorupy, wysuwałam powoli rogi, "macając" grunt. No dobrze, a co jeśli...? przyszło mi nagle do głowy. No właśnie... I zaczęłam powolutku i ostrożnie przywoływać sytuacje, od których dotąd odwracałam w myślach wzrok. Wyobraźnia w połączeniu ze wspomnieniami podsunęły mi okropności pamiętane z dzieciństwa - strach rozpalił się we mnie niczym piec i miałam ochotę uciec, ale tym razem się powstrzymałam - nie wiedzieć dlaczego. 

 

Serce chciało wyskoczyć z piersi, oddech wywołał atak astmy - wtedy jeszcze używałam leków, więc sterydy poszły w ruch, ale ponieważ gapiłam się w czarną czeluść "tej szafy" i jednocześnie obserwowałam co się we mnie dzieje tak jakbym była widzem we własnym teatrze, zauważyłam, że ten strach robi się mniejszy i mniejszy, a serce uspokaja. Obraz odbierających mi dom komorników, głodnych dzieci, mnie - rodzica, który nie potrafi zapewnić im godnego życia, triumfującego nad moja kompletną porażką eks-męża i wiele innych - nagle wydały mi się inne niż dotychczas, jakby pozbawione jakiegoś "panicznego" wymiaru. Patrzyłam na te obrazy jak... na obrazy, z jakiejś innej już perspektywy, że... to się nie działo naprawdę.

 

Kiedy te fale strachu "wytapiały się" krótko po mojej decyzji o odważnym przyjrzeniu się w szczegółach czego tak naprawdę się boję, uświadamiałam sobie, że czuję się jakby ktoś ze mnie spuścił powietrze - stawałam się wiotka jak szmaciana lalka i zupełnie bez sił. Ale spokojna. Z jakimś innym spojrzeniem. Bez lęku. Raczej ze znacznie "trzeźwiejszym" oglądem sytuacji i - co mnie samą zaskoczyło - z dużo wiekszym wyborem rozwiązań tej samej sytuacji niz widziałam wtedy, gdy paraliżował mnie lęk.

 

Czy to były nowe rozwiązania? Wydawało się, że nie. Były tam OD ZAWSZE. Ja ich po prostu NIE WIDZIAŁAM. Przypomniało mi się wówczas jak niektóre osoby do mnie mówiły - pewnie w najlepszej wierze: "mogłaś zrobić to, mogłaś zrobić tamto, gdybyś tylko..., ja bym na twoim miejscu..., to przecież oczywiste, że w takiej sytuacji..., no ty chyba NIE CHCESZ tego zobaczyć - przecież..." A ja DOPIERO WTEDY zaczęłam widzieć cokolwiek. Wcześniej - lęk odebrał mi wzrok. Dosłownie.

 

Po co czekać na katastrofę?

Odkryłam wówczas dobrodziejstwo "czarnego scenariusza" w miejsce życia w oczekiwaniu aż najgorsza przepowiednia nastąpi bądź nie, ale nawet jeśli nie, to życie wiodące do niej zostanie bezpowrotnie zatrute.

 

Dotarło do mnie, że wizja przyszłości nie jest taka sama w sobie, ale staje się taka, kiedy jest widziana przez "okulary lęku". 

 

Nie powiem, że zachwycała mnie wizja konfrontacji z własnymi demonami w wywoływanej przez siebie samą "symulacji", bo to co przy tej okazji "ze mnie wychodziło" było okropnie nieprzyjemne, ale miało podstawową zaletę - trwało zawsze kilka minut maksymalnie, a w "nagrodę" przynosiło spokój i większą jasność umysłu, która pozwalała mi dostrzec to, na co wcześniej byłam kompletnie ślepa. Okazywało się potem często, że moje obawy były płonne, a czarna przyszłość albo nie następowała albo jeśli następowała - to mało mnie to obchodziło, czyli w konsekwencji - było w gruncie rzeczy całkiem nieźle i tak.

 

Zaprzyjaźniłam się od tamtego czasu z moimi czarnymi scenariuszami. Pozwalały mi nie czekać na katastrofę, ale zorganizować sobie jej symulację, "zdetonować" prawdziwy lęk, który sama tylko wizja rodziła i... żyć sobie dalej w spokoju, szukając konstruktywnych rozwiązań lub dziwiąc się, że ... pojawiają się bez wysiłku same. 

 

Powrót na górę strony

12 czerwca 2021

Lista artykułów

Lista kategorii tematycznych

zapraszam na mój profil na Instagramie:
pytania, które - zmieniając świadomość - zmieniają życie

Uzdrawianie siłami natury

Agnieszka Pareto

SESJE INDYWIDUALNE

online

KLIKNIJ po więcej informacji

KONTAKT

kontakt@agnieszkapareto.com