Starość to nie nieuchronność. Wiek to nieuchronność, a ten nie niesie z sobą negatywu, chyba. Negatyw jest w naszym umyśle, a ten można zakwestionować

Błogosławieni ci, którzy nas wkurzają

Uczucia są naszym GPS-em, kierunkowskazem czy busolą - "paliwem", które nadaje kierunek i pcha nas do czynu. Mają potężną moc - budują albo niszczą. Jeśli nie znamy praw, którym podlegają, brniemy w ślepe uliczki i strzelamy sobie w kolano.

 

 

 

 

 

 

Najlepszą obroną jest atak

Pamiętam to zdanie z dzieciństwa jak wielokrotnie było powtarzane w moim towarzystwie przez wielu znanych mi dorosłych - nie tylko w rodzinie, ale i w szerszym kontekście społecznym - w szkole, telewizji, w sklepach, na ulicach, w kolejce na poczcie. Nie miałam pojęcia co oznacza, ale ponieważ nim "oddychałam", przyjęłam je jako własny pogląd na świat, nawet o tym nie wiedząc. Większość życia - jak się później zorientowałam - spędziłam działając wedle tej (nie)prawidłowości.

 

Dopiero gorzkie wydarzenia z mojego własnego życiorysu rzuciły światło na mroki mojego wnętrza i jedną po drugiej zaczęłam wtedy wyławiać sekretne formuły, którymi się kierowałam i które doprowadziły do wielu moich życiowych katastrof. Jedną z tych "życiowych prawd" była szeroko rozumiana potrzeba obrony, gdyż kiedyś uwierzyłam, iż świat z każdej strony mnie atakuje i próbuje dokuczyć i zniszczyć. 

 

Wróg czyhający za każdym rogiem

Wykoncypowałam na podstawie własnych przeżyć, iż kiedy w kontakcie z dowolnym człowiekiem czuję przykre uczucia, to znaczy, iż ta osoba jest zła i źle mi życzy. Robiło mi się nieprzyjemnie i od tego czasu omijałam tę osobę szerokim łukiem, niepochlebnie o niej myśląc, czyli, jak potem zrozumiałam - osądzając ją. Nie atakowałam bezpośrednio, bo nie umiałam w ten sposób, ale w duchu jechałam po człowieku ciężką artylerią. "Wróg" czaił się na każdym kroku. Ludzi, w których towarzystwie czułam się źle były nieprzebrane tłumy. Doszłam do wniosku, iż świat jest wrogi, a dobrych ludzi na nim niewielu, a właściwie nie ma ich wcale.

 

Biedna sierotka

W poczuciu wielkiej samotności, niezrozumienia, niewdzięczności innych, ich interesowności i wyrachowanego chłodu spędziłam wiele lat mojego życia, płacząc nas swym nędznym losem sieroty, opuszczonej przez wszystkich i niekochanej przez nikogo.

 

Mój świat spowijały egipskie ciemności. Co jakiś czas z ich czeluści wyłaniał się kolejny człowiek, którego "wyłącznym celem" było zrobić mi kąśliwą uwagę, wytknąć kolejny błąd, wbić kolejny nóż w plecy i rzucić jeszcze jedną kłodę pod nogi. Wiatr wiał mi nieustannie prosto w oczy.

 

"Lustereczko, powiedz przecie..."

Oświecenie przyszło wraz z osobą, o której wiedziałam, że jest całkowicie neutralna i kompletnie niewrogo do mnie nastawiona, zatem wrzący gniew, jaki odczułam w stosunku do niej, poraził mnie samą niczym przy wsadzeniu palca w gniazdko elektryczne. Zdziwiło mnie dlaczego szarpie mną wściekła złość i czuję z jej strony atak mimo iż o ataku nie było nawet mowy. Miałam ochotę niemal ją zabić. Co, do diabła?

 

W tej całej układance nie pasowało mi to, że była zupełnie przyjazna, a mimo to rozgrzała mnie do czerwoności. Jak ona to zrobiła?!

 

Odkrycie, które przyszło po kilkudziesięciu sekundach od rozpoczęcia gorączkowych poszukiwań, wylało oliwę na wzburzone wody moich emocji i przyniosło natychmiastowy spokój.

 

Okazało się, iż zła - owszem - byłam, ale sama na siebie. Nieszczęsna kobieta - ofiara mojego gniewu (którego co prawda otwarcie nie wyraziłam, ale pewnie go czuła i tak, bo wszyscy wszakże jesteśmy energetycznie inteligentni) pomogła mi uświadomić sobie, iż to, że czuję na kogoś złość, ma tak naprawdę niewiele z tą osobą wspólnego, ale - i to potwierdzam swoim osobistym doświadczeniem - ta osoba pokazuje mi, że powód do złości jest ukryty w tej sytuacji i tam warto go poszukać. I że nie jest nim to, co myślę, że jest.

 

W momencie, kiedy faktyczny powód złości w tej sytuacji odkryłam, kobieta stała się dla mnie całkowicie neutralna. "Posłużyła" mi jako gabinet luster, w których przeglądało się moje wnętrze.

 

"Cokolwiek uczynisz - żałować będziesz" - bohaterka tragiczna tego dramatu

Od tego czasu zaczęła się moja detektywistyczna przygoda. Zafascynowana łatwością, z jaką od wielkiego gniewu przeszłam do stanu całkowitego spokoju i zadowolenia, dały mi gigantyczną motywację do poszukiwań. Czułam, iż dotykam czegoś bardzo potężnego, ale jednocześnie o ogromnej prostocie, dostępnego dla każdego przeciętnego człowieka - takiego jak ja.

 

Zauważyłam wstecz, iż sytuacjami z osobami, które nie były mi tak neutralne, rządzi ta sama zasada - to co irytuje, to nie osoba, ale coś we mnie, a konkretnie - sytuacja potrzasku: muszę zrobić coś, czego nie chcę, a jak zrobię to, co chcę - poczuję się winna. Totalny pat. Ani w tę ani we w tę. Każda osoba, która "przypomina" w jakikolwiek sposób to, co we mnie "siedzi", wywołuje mój gniew. I dopóki ten niewyrażony nigdy wcześniej gniew nie zostanie zrozumiany, wyrastać będzie jak muchomory to tu, to tam, i dopóki nie usunę "grzybni", uganianie się za nimi po całym lesie nigdy się nie skończy, a jedyne co się skończy, to moje siły w tej nierównej walce.

 

Atak w obronie pozwalał mi przez lata unikać uczuć, które okazały się niezbędne, aby móc ten błędny krąg przerwać. Poczucie winy, które odczuwałam za każdym razem, kiedy chciałam coś zrobić po swojemu, a na co mi kiedyś nie pozwalano, zawstydzając mnie i zastraszając, kiedy byłam mała, zamieniłam nieświadomie w gniew na innych, bo to pozwalało mi wtedy przeżyć. Gniew na innych był łatwiejszy, bo zawsze dawał złudną nadzieję, że "to nie ja - to oni".

 

Zamroziłam wszelkie chcenie czegokolwiek i obraziłam się na cały świat. Niczym śpiąca królewna, moje uczucia zasnęły stuletnim snem i przypominała mi o nich jedynie złość na innych, ale nijak jej istnienia z moimi uczuciami, uśpionymi w moim wnętrzu, nie potrafiłam skojarzyć.

 

Pakiet ziarna i plew

Mój detektywistyczny nos doprowadził jednak w końcu do wyjaśnienia skąd się wziął we mnie ten gniew i dlaczego tak mocno przeszkadzał mi w moim dorosłym życiu.

 

We wczesnym dzieciństwie swoim dziecięcym umysłem podzieliłam świat na dobry i zły. Dobrym było wszystko to co przyjemne, a złym to co nie. Zero - jeden. Czarne i białe. Żadnych odcieni szarości.

 

Głównymi dostawcami czegokolwiek w moim życiu byli rodzice i ich "dostawy" ukształtowały moje myślenie i odczuwanie. Mój mały dziecięcy rozumek nie potrafił zajrzeć głębiej i dostrzec w tym, co od nich dostawałam "pakietu", w którym często w nieprzyjemnym opakowaniu przychodziło wiele dobra i cenne wartości. Nauczyłam sie, że wszystko, co odbieram jako nieprzyjemne jest "złe" i należy to w całości odrzucić. Jakiż okrutny los zgotowałam sobie takim postawieniem sprawy...

 

Nieświadomość nie zwolniła mnie z odczuwania skutków działania zgodnie z moimi dziecięcymi założeniami. Świat - już w mojej dorosłości - nie ustawał w dostarczaniu mi wszelakich dóbr i obfitości. Tak jak widzę to teraz. Jednak wówczas postrzegałam je przez pryzmat opakowania - jeśli wzbudzało moje nieprzyjemne emocje poprzez skojarzenie z "plewami" z przeszłości - odrzucałam je, nawet nie zajrzawszy do środka. Złoszcząc się na posłańca, kiedy nie był dla mnie zbyt miły i wysyłając go do diabła z paczką pełną skarbów, zbyt dumna, żeby przyznać, że wolę ich nie mieć niż choć odlegle założyć, iż może nie mam w tym wszystkim racji... i z czasem wyciągając wniosek, że "nic dobrego mnie w życiu nie spotyka".

 

Moje stopy, od wiecznego w nie sobie strzelania, zamieniły się w jedno wielkie sito... A złość nie mijała - aż do pamiętnego zdarzenia z miłą panią, którą chciałam zabić za to, iż pokazała mi moje wykrzywione ze złości oblicze.

 

Happy end - poskromienie złośnicy

Czuję się w ogólnym rozrachunku szczęściarą, że los mi pozwolił przejrzeć na oczy i zobaczyć, jakim byłam głuptasem przez całe życie i w jak wielkim żyłam błędzie. Cieszę się, że się myliłam. Może brzmi to idiotycznie, ale tak właśnie jest. Świat był, jest i zapewne będzie obfity i pełen wszelkiego dobra, które każdemu pcha sie w ręce tylko z tej jednej prostej racji - że żyje. Złość na cały świat nie zmienia faktu jego hojności. Przepływ dóbr następuje niezmiennie, złość jednak sprawia, iż nie chcemy ich przyjąć złorzecząc, że to one omijają nas szerokim łukiem. Bo przychodzą opakowane w szary zamiast złotego - papier. Bo czasem mają maskę zapijaczonego ojca, a czasem wrzeszczącej, krytycznej matki. Konfiguracja nieistotna. 

 

Nie, dziękuję - dla życia, bo nie wygląda tak jak by "się chciało", nie szkodzi życiu. Ono i tak płynie od milionów lat i - kto wie - z naszym braniem go czy bez i tak będzie płynąć nadal. Drzewo będzie dawało cień wszystkim, nie mówiąc do nich: "Hej, ty tam! idź sobie, bo ja rzucam cień tylko miłym ludziom, a ty byłaś wredna w zeszłym tygodniu".

 

Dobro idzie z każdej strony, a to, że my go nie widzimy... Cóż, trza potupać, pozłościć się jak przychodzi "listonosz", pogrzebać we własnym wnętrzu, co też chce nam koleś przekazać swoją wkurzającą wiadomością i jak już rozszyfrujemy o co w tym wszystkim chodziło ... zabrać się w końcu za tą paczkę. 

 

Miłego rozpakowywania!

Powrót na górę strony

23 sierpnia 2021

Lista artykułów

Lista kategorii tematycznych

zapraszam na mój profil na Instagramie:
pytania, które - zmieniając świadomość - zmieniają życie

Uzdrawianie siłami natury

Agnieszka Pareto

SESJE INDYWIDUALNE

online

KLIKNIJ po więcej informacji

KONTAKT

kontakt@agnieszkapareto.com