Realizować marzenia, sposób na marzenia

Mój sposób na szczęście

Okazuje się, że w moim przypadku jest nim zmiana uczuć żywionych do rzeczywistości - polubienie tego, co mam dzisiaj - tu i teraz - w całej niedoskonałości, jakkolwiek utopijnie to brzmi, "w nagrodę" daje mi to, czego pragnę.

 

 

 

 

 

 

Bez wmawiania sobie, że jest dobrze, kiedy jest źle

Oczywiście! To podstawa. Dawno już dałam sobie spokój z pozytywnymi afirmacjami i udawaniem, że jest mi świetnie, kiedy jestem od tego bardzo daleko. Poznałam jednak coś, co sprawiło, że umiem bez specjalnego naprężania - patrząc na to, co mi się nie podoba - "sprawić", że albo zacznie mi sie podobać, albo zniknie na zawsze z mojego życia bez bólu, żalu i napięcia.

 

Skąd wiem, że to w ogóle możliwe?

Miałam kiedyś sytuację, że należałam do grupy, do której bardzo chciałam należeć i przynależność do niej sprawiała mi ogromną radość. Był jednak pewien szkopuł. Była w tej grupie osoba, która doprowadzała mnie do szału. Właściwie wszystkim. Nawet samym faktem istnienia i oddychania. Dziś już wiem, że moja reakcja na nią była spowodowana moim "bagażem" emocjonalnym i nie miała nic wspólnego z osobą jako taką - niezależnie od jej własnych problemów.

 

Czułam jednak wówczas intuicyjnie, że ta sytuacja jest możliwa "do ogarnięcia" przeze mnie. Przyjrzałam się jej krytycznie i uznałam, że ponieważ ja nie chcę odejść z tej grupy, nie czułabym się też dobrze gdyby ta osoba przez wzgląd na mnie musiała ją opuścić, to - ponieważ nie miałam zamiaru się męczyć w jej towarzystwie i cierpieć za każdym razem, kiedy zajęcia grupy się odbywają - POSTANOWIŁAM, ŻE MUSZĘ JĄ POLUBIĆ LUB PRZYNAJMNIEJ ZNEUTRALIZOWAĆ MOJĄ NIECHĘĆ DO NIEJ, bo tylko w ten sposób jestem w stanie w tej grupie funkcjonować - mając z zajęć radość i czując w związku z nimi satysfakcję. Ciągły zgrzyt w moim wnętrzu na widok wspomnianej osoby był dla mnie na dłuższą metę nie do przyjęcia. 

 

Intuicyjne poszukiwanie prawdziwie dobrego nastroju w zetknięciu z tym, co na niego "źle wpływa"

Od tej pory zaczęłam intensywnie skupiać się na tym, co mi się PODOBA w tym człowieku, odczuwając nadal niechęć i jej wibracje w całym moim ciele, ale ani pod ich wpływem nie reagując ani im się nie poddając. W każdej wolnej chwili szukałam w tej osobie kogoś, z kim naprawdę, bez okłamywania się - mogłabym się zaprzyjaźnić, co przez krótką choćby chwilę roztopi mój lód w sercu na jej widok i dźwięk. Czułam lekką schizofrenię, bo jakaś część mnie chciała unikać jakiegokolwiek kontaktu z tym człowiekiem, a jakaś inna część, ze zrozumieniem dla tej pierwszej, ale jednak z szerszym obrazem całości, sugerowała nie ustawać w poszukiwaniach tego czegoś, co rozświetli mój zły nastrój falą nagłego ciepła.

 

Wola i determinacja znalezienia rozwiązania - wezwanie na pomoc sił całego wszechświata

I stało się to, czego pragnęłam. Któregoś dnia przyszłam na zajęcia i jakby puściła jakaś tama - pojawiła się serdeczność między nami dwiema i nieoczekiwana szczerość. Okazało się, że ona też mnie nie mogła ścierpieć nie wiedząc dlaczego. Potwierdziło się w stu procentach moje intuicyjne przewidywanie. Chęć "rozpuszczenia" tego lodu, która mną wcześniej owładnęła, przyniosła w wyniku tego silnego pragnienia jakąś głeboką zmianę, której nie rozumiałam, ale czułam, że naprawdę ma miejsce. Czuła ją też ta druga osoba i nie był to z pewnością wymysł mojej bujnej wyobraźni.

 

Doświadczenie to stało się bardzo ważnym etapem w moim życiu, kiedy zaczęłam sobie uświadamiać jak bardzo silnym narzędziem do zmian rzeczywistości są wola i determinacja - ale nie użyte do zmiany samej rzeczywistości, ale nastawienia do niej. 

 

Poczułam jak bardzo myliłam się co do tej osoby. To co mnie w niej irytowało, to były wyłącznie moje opinie o niej "nafaszerowane" emocjami. Kiedy poczułam z nią "energetyczne" połączenie - zniknęły opinie, a ich miejsce zajęło TO CO JEST. I był to błogi spokój. I brak myśli na jakikolwiek temat.

 

Jeśli czuję się źle, to znaczy, że coś we mnie zasłania mi "słońce"

Od tamtego czasu moje życie uległo zasadniczej zmianie. Nie, żeby nagle stało się ścieżką usypaną płatkami róż. Nie o taką zmianę chodzi. Nastąpiła jednak całkowita zmiana JAKOŚCI MOJEGO POSTRZEGANIA RZECZYWISTOŚCI. Jeśli zauważałam kiedykolwiek, że czuję się źle czy to na skutek kontaktu z jakąś osobą czy okolicznościami - wiedziałam już na 100%, że to nie ma nic wspólnego z tym, co na zewnątrz mnie.

 

Podejmowałam świadomą decyzję, że chcę poczuć się dobrze i z determinacją przyglądałam się temu, czego lub kogo nie lubiłam, aby - podobnie jak kiedyś - znaleźć pozytywne strony tego, w czym tkwiłam. Jakaś "wiedząca" część mnie doskonale zdawała sobie sprawę, że "tam gdzieś" jest słońce, czyli dobre samopoczucie, a to co czuję i widzę, to chmury, które nie przeczą jego istnieniu, ale sprawiają, że jest ciemno i ponuro.

 

I czekałam cierpliwie...

 

I co jakiś czas sprawdzałam, czy nadal czuję to co czuję. Czasem całkiem długo trwało zanim poczułam różnicę. Ale zawsze dobre samopoczucie po jakimś czasie przychodziło. I okazywało się, że nie muszę niczego zmieniać w swojej rzeczywistości. Albo zaczynałam ją lubić - taką jaka była, albo coś się w niej zmieniało samoistnie na taką, która była przyjaźniejsza. Czasem z mojego życia znikała osoba, z którą nie udało mi się żyć dalej, ale odbywało sie to bez wielkiego bólu i wysiłku.

 

Szczera akceptacja tego co jest - siła faktu wolnego od osądu

Dawno temu, kiedy czytałam mnóstwo literatury z tzw. nurtu rozwoju osobistego czy rozwoju duchowego, bardzo drażniło mnie określenie o akceptacji tego co jest. Drażniło, bo nie rozumiałam, że nie oznacza wcale zgody na zło, które się dzieje czy to w moim życiu czy w życiu innych ludzi. Akceptacja, to również nie obojętność czy znieczulenie na to. Być może błąd tkwi w definicji tego słowa, do której sie przyzwyczaiłam w języku polskim. Długo więc nie dawało mi ono spokoju i - paradoksalnie - nie mogłam terminu "akceptacja" zaakceptować. Dla mnie w tym słowie pojawiał się element z g o d y na to co jest w sensie, iż to co jest, jest "ok", choć ewidentnie ok nie jest. Nie mogłam długo rozgryźć tego tematu i nie wiedziałam co zrobić z elementem buntu na to co widzę. Jak można coś takiego zaakceptować?!

 

Dopiero później sama dla siebie znalazłam drogę do rozumienia tego, czym owa akceptacja jest i dla mnie bardziej adekwatnym stało się określenie "przyjęcie do wiadomości" obrazu rzeczywistości, który odbieram - jako osobną rzecz i to co na temat tego obrazu czuję i myślę - jako osobną rzecz. Aby akceptować - nie muszę twierdzić, że to co widzę jest w porządku. Wręcz przeciwnie - jeśli to jest nie w porządku, to akceptacją jest uznać, że nie jest.

 

I tu dopiero znalazłam dźwignię do wszelkich zmian na lepsze.

 

Przeczekiwanie fali emocji to jak przeczekanie czarnych chmur przysłaniających słońce

Zauważyłam, że zajęcie się moja własną częścią emocjonalną powoduje w rezultacie korzystniejszy obraz rzeczywistości, która wcześniej niezbyt mi się podobała. Zupełnie samoistnie i bez żadnego "grzebania" przy rzeczywistości - bez próby zmieniania osób, rzeczy czy wydarzeń, które "działają mi na nerwy".

 

Jakie "zajęcie się" mam na myśli?

 

Przeczekiwanie fali emocji aż się samoistnie wyczerpie napędzająca je energia. Kiedy czułam, iż rzeczywistość mnie doprowadza do szału, zgrozy, przeraża, smuci, wbija w poczucie winy czy zawstydza - wiedziałam już, że to nie ona jest temu winna. Kierowałam się więc w tym momencie do własnego wnętrza i czekałam aż poczuję się lepiej, spokojniej, a moja "chmura" odsłoni kryjące się za nią słońce, które cały czas tam jest i było zawsze.

 

A potem patrzyłam na tą samą "irytującą" rzeczywistość z "nowym" spojrzeniem. I samo to dawało już inny, znacznie lepszy obraz. Mniej "irytujący", mimo iż nic z tym nie zrobiłam. Nawet nie kiwnęłam palcem, żeby coś zmienić. Tak po prostu. Chmury nie potrzebowały, aby z nimi walczyć i je rozdmuchiwać czy do nich strzelać albo próbować utopić. Ten, kto zna ich naturę wie, że wystarczy je przeczekać, aby pojawiło się słońce. 

 

Przepis na szczęście - szczypta cierpliwości, dwie szczypty empatii, listek znajomości praw rzeczywistości

Zaobserwowałam, iż w życiu zaczęło mi być znacznie łatwiej i szczęśliwiej, gdy poznałam jego prawa i zaczęłam zgodnie z nimi postępować, a przestałam narzucać moje własne - wyuczone. Obserwacja zjawisk rządzących ludzką, a więc i moją naturą dała mi do rąk narzędzia, dzięki którym pozbyłam sie starych problemów i przestałam wpadać w nowe.

 

Najważniejszym z narzędzi stało się unikanie działania pod wpływem jakiegokolwiek oporu w myśl zasady przepływu i płynności ruchu. Odkryłam, iż jego źródła są we mnie i tam od tego czasu ich zawsze w chwili jakiegokolwiek oporu poszukuję. Nauczyłam się, iż zmiany na lepsze w moim życiu mogę uzyskać bez siłowego zmagania z tym oporem, lecz z uszanowaniem przyczyn, które go wywołują i daniem im należytej uwagi. Doświadczyłam, iż przyczyną oporu są moje stłumione, niechciane uczucia, które - gdy tylko pozwalam im się ukazać i wybrzmieć - bez jakiejkolwiek cenzury - przywracają rzeczywistości koloryt światła słonecznego, bezwysiłkowo niwelując mrok i cień. 

Powrót na górę strony

05 lipca 2021

Lista artykułów

Lista kategorii tematycznych

zapraszam na mój profil na Instagramie:
pytania, które - zmieniając świadomość - zmieniają życie

Uzdrawianie siłami natury

Agnieszka Pareto

SESJE INDYWIDUALNE

online

KLIKNIJ po więcej informacji

KONTAKT

kontakt@agnieszkapareto.com